w niedzielę miałem razem z przyjaciółmi historię rodem z najgorszego koszmaru:
lecieliśmy w 3 maszyny na mazury, 40 kaemów za Wawą, kolega jadący pierwszy w szyku rozpoczął wyprzedzanie. W tej samej chwili na szosę wtargnęła stara baba (biegiem!!!), samochód przed którego wskoczyła wyheblował, a ona - biegnąc dalej wypadła na drugi pas jezdni ...prosto przed Horneta naszego kolegi.
Ten próbował się wyratować i ją ominąć, jednak doszło do potrącenia.
Motocykl - bez klamki hamulca, z pogiętą kierownicą, swoim kierowcą i jego żoną na pokładzie rozpocaął swoją wycieczkę w pobocze...
Kolega dął radę wycelować pomiędzy stragan z truskawkami - nomen omen stragan do którego ta baba się przedzierała, a drzewo (przesmyk jakieś 50cm!!) i wystrzelił w powietrze z górki jaka znajdowała się za poboczem...
Wszystko było koszmarem - 2ie karetki, policja i całe to zamieszanie, ale cudem zakończyło się jedynie na wstrząsach mózgu i licznych potłuczeniach.
Kierowcy z samochodów zachowali się wzorowo!
Sami podchodzili dając swoje nr telefonów i deklarując chęci zeznań na naszą korzyść.
Wina jest bezsporna - wtargnięcie na jezdnię. Świadkowie, policja będąca na msc zdarzenia też nie miała wątpliwości...
Już wiem że w takim wypadku odszkodowania trzeba domagać się na drodze postępowania cywilnego przed sądem.
Ciekaw jestem czy ktoś z Was miał podobną sytuację, może znacie kogoś kto miał?
Jak wygląda cały ten proces?, ile czasu trwa i jakie są autentyczne szanse na wydębienie odszkodowania od takiego bezmózgiego debila